Kultowa brytyjska marka od kilku lat zmagała się z poważnymi problemami. Teraz zamyka ponad sto sklepów na całym świecie, w tym wszystkie w Polsce.
Obecna u nas od 1999 roku brytyjska marka sprzedająca odzież i dodatki z wyższego segmentu średniej półki i luksusową żywność, od początku była na świecie synonimem brytyjskiej mody i stylu życia. Po pierwszym sklepie w Warszawie pojawiły się kolejne: cztery w stolicy, dwa we Wrocławiu, jeden w Gdyni, Koszalinie, Łodzi i Poznaniu. Łącznie 11 sklepów, które teraz zostaną zamknięte. W polskich butikach sieci pracowało ok. 350 osób.
Spore zaskoczenie
Zamknięcia to część planu, mającego uratować firmę. W jego ramach zamkną się 53 sklepy na całym świecie i 60 na Wyspach Brytyjskich, czyli ok. 20 % wszystkich punktów sprzedaży. Sklepy ulokowane były głównie w prestiżowych galeriach handlowych w dobrych punktach dużych miast. Z zeszłorocznych raportów sprzedaży wynikało jednak, że sklepów było za dużo, były od siebie zbyt oddalone, a przez to nie sposób było utrzymać ich rentowności. Krok jest zaskoczeniem dla wielu rynków, np. francuskiego, gdzie sklepy Marks & Spencer pojawiły się po dziesięcioletniej przerwie dopiero pięć lat temu i zdawało się, że nieźle prosperują. Teraz m. in. sklep przy Champs Elysées, który zatrudniał 80 osób, będzie musiał poszukać nowego najemcy.
Inne dotknięte zmianami kraje to m. in. Chiny, Estonia, Węgry i Belgia. Ze wstępnych informacji wynika, że dotknięte zostały głównie sklepy sprzedające odzież i dodatki. Punkty, w których można nabyć jedzenie przynoszą dziś firmie największe zyski i to one zostaną ocalone przede wszystkim. Co więcej, zachowane zostaną głównie punkty franczyzowe, które w przeciwieństwie do nierentownych sklepów w własnych sieci, przynoszą 87 mln funtów zysku rocznie. Firma pozostawi sobie jednak własne sklepy w Irlandii, Czechach i Hong Kongu. Nadal będzie też prowadzić sprzedaż internetową w 21 krajach.