Choć kolejne rządy starają się zwrócić uwagę polskich eksporterów na egzotyczne kierunki, takie jak Afryka czy Azja, w strukturze polskiego eksportu wciąż dominuje Unia Europejska, a zwłaszcza Niemcy i Czechy. Sąsiednie rynki są często naturalnym, pierwszym krokiem w ekspansji firm. Bliskość geograficzna i kulturowa wcale jednak nie oznaczają, że taka ekspansja wolna jest od ryzyka.
– Rynek polskiego eksportu stale rośnie, głównie do krajów Europy Zachodniej, co widzimy od lat, ale pojawiają się też nowe kierunki, jak kraje Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie eksport jest odbudowywany – mówi Andrzej Puta, dyrektor Biura Gwarancji Ubezpieczeniowych w Euler Hermes. – Pamiętamy czasy, kiedy ten region odpowiadał za nawet 17 proc. całości eksportu. W 2016 roku było to około 8 proc., ale cały czas widzimy tendencję wzrostową.
W 2016 roku Czechy były trzecim partnerem eksportowym Polski. Przedsiębiorcy znad Wisły wysłali nad Wełtawę towary o wartości niemal 52,4 mld zł. To niespełna 230 mln zł mniej niż wartość produktów wysłanych do Wielkiej Brytanii. Oba kraje miały udział w polskim eksporcie rzędu 6,6 proc. W pierwszej połowie 2017 roku Czechom udało się wyprzedzić Brytyjczyków, choć udział obu krajów zmniejszył się do 6,4 proc. Jednak naszym południowym sąsiadom sprzedaliśmy produkty za 27,3 mld zł, a to o 67 mln zł więcej niż pojechało do Wielkiej Brytanii.
– Nie tylko duże firmy, którym łatwiej poradzić sobie z finansowaniem na rynkach zagranicznych, lecz także małe i średnie firmy coraz częściej wychodzą za granicę, mając dobrą ofertę dla lokalnych kontrahentów – przekonuje Andrzej Puta. – Dobrym przykładem są Czechy, gdzie wchodzą małe i średnie firmy z branży kolejowej, oraz Skandynawia, gdzie z kolei swojej szansy szukają małe i średnie firmy z branży budowlanej.
Wymianę handlową może przyspieszyć wdrożenie tzw. idei Trójmorza. To międzynarodowa inicjatywa gospodarczo-polityczna skupiająca 12 państw Europy położonych w pobliżu mórz Bałtyckiego, Czarnego i Adriatyckiego. W skład grupy wchodzą: Austria, Bułgaria, Chorwacja, Czechy, Estonia, Litwa, Łotwa, Polska, Rumunia, Słowacja, Słowenia i Węgry. Jak podkreśla Andrzej Puta, to od woli politycznej często zaczyna się współpraca gospodarcza. Jednak obecność w UE, bliskość geograficzna, historyczna i kulturowa nie oznaczają, że prowadzenie biznesu w tych krajach nie wiąże się z ryzykiem.
– Każdy kraj to jednak inna specyfika. Należy brać pod uwagę lokalne warunki, które polska firma musi spełnić, starając się o kontrakty. Biorąc pod uwagę lokalne prawo, nawet jeśli są to kraje UE i prawo jest ustandaryzowane, zawsze wygląda to nieco inaczej – zastrzega Andrzej Puta. – Mamy już pod tym względem doświadczenia m.in. w zakresie branży transportowej – chociażby w Czechach czy na Węgrzech, a także obecnie w kontraktach na dostawę środków transportu do Sofii, gdzie teksty dokumentów, w tym także gwarancji, są bardzo specyficzne i wymagają dogłębnej znajomości lokalnego rynku.