O ile w Polsce w niektórych miastach dopiero budowane są pierwsze galerie handlowe, w Stanach Zjednoczonych złoty wiek tego typu miejsc to lata 80. - 90. Dziś sklepy popadają w ruinę i szacuje się, że jedno na cztery będzie musiało niedługo zniknąć.
Dane na ten temat zebrał bank Credit Suisse. Według niego choć dziś internet odpowiada za 17% transakcji, to w 2030 roku będzie to już 35%. To jeden z powodów, dla których amerykańskie markety, szczególnie te mniejsze, mogą się zamykać.
Drugim są kłopoty niektórych z głównych najemców takich kompleksów. Macy's, J.C. Penney czy Sears to najemcy flagowi, czyli tacy, którzy przyciągają zarówno kupujących, jak i innych handlowców. Wszystkie trzy zamykają część sklepów. Najgorzej ma się segment odzieżowy, który do tej pory przyciągał szczególnie silnie zamożnych i młodych klientów. O ile kupno kosmetyków czy żywności w sieci może być o wiele wygodniejsze, niż w sklepie, to w przypadku mody dotychczas poza samym ubraniem mocno liczyła się możliwość dotknięcia towaru, przymierzenia i samej wizyty w sklepie. Teraz, gdy wszystkie lub niektóre butiki zamykają największe amerykańskie sieci odzieżowe takie, jak G.A.P., American Appareal, BCBG Max Azria czy Bebe, powodów by wejść do galerii dla wielu klientów będzie mniej.
Trzecim powodem jest naturalne niszczenie budynków i archaiczne projekty niektórych z nich, nie uwzględniające dostatecznej ilości miejsc parkingowych czy rozrywek, na które liczą dzisiejsi kupujący. W niektórych stanach rosnąca moda na zdrowy styl życia zniechęca też do długich podróży samochodowych na przedmieścia. Zamiast tego kupujący coraz częściej wolą zakupy w mniejszych, bardziej wyspecjalizowanych galeriach handlowych, za to położonych bliżej centrów miast, gdzie jeszcze kilkanaście lat temu nie powstawały prawie żadne duże inwestycje handlowe. Niezależnie od tego, który powód uznamy za wiodący, większość ekspertów ocenia, że w ciągu najbliższych lat zamknie się od 20 do nawet 30% takich obiektów.