Firma Aryton w 26. rocznicę swojego założenia zmienia nazwę na Patrizia Aryton. Pierwszą kolekcją sygnowaną nowym logo jest kolekcja na sezon jesień – zima 2015/2016. Bohaterką tej zmiany jest Patrycja Cierocka-Szumichora, córka założycieli marki – Danuty i Ryszarda Cierockich, która w 2009 roku objęła stanowisko głównego projektanta, natomiast od 2012 roku jest dyrektor kreatywną marki oraz autorką dynamicznych zmian obserwanych od 3 lat.
Skąd pomysł na zmianę nazwy marki?
W styczniu 2009 roku, tuż po powrocie z Londynu, na stałe dołączyłam do zespołu Aryton, wcześniej łączyłam pracę ze studiami. Był to rok 20. jubileuszu marki, jednak rocznica ta nie została w żaden sposób uhonorowana. Polska gospodarka od pół roku borykała się z problemem kryzysu. Moja mama w grudniu 2008 roku zadzwoniła do mnie i poprosiła, abym wróciła do Polski. Natychmiast przerwałam studia, a następnego dnia rodzice odebrali mnie z lotnika w Gdańsku. Z zapałem przystąpiłam do „uzdrawiania” marki.
Jak ocenia Pani tę decyzję z perspektywy czasu?
Niestety, zarządzanie kolekcją w praktyce okazało się znacznie trudniejsze, aniżeli sądziłam. Przez pierwsze dwa lata popełniłam liczne błędy, które bynajmniej nie poprawiły sytuacji firmy. Szczęśliwie szybko się uczę i w 2011 roku zweryfikowałam strategię kolekcji oraz stworzyłam nową strategię marketingową. Tym razem – na szczęście – okazała się trafiona i od tamtego roku notujemy wzrost zainteresowania marką oraz znaczną poprawę naszej kondycji.
Jaki ma to związek ze zmianą nazwy?
W 2011 roku zweryfikowałam swoje myślenie na temat większości tematów. Jedynym tematem, do którego wracałam przez 6 lat na każdym spotkaniu zarządu, była kwestia zmiany nazwy marki. Uważałam, że nazwa „Aryton” nie kojarzy się z modą. Ponadto praktycznie uniemożliwia uskutecznienie eksportu. Przez sześć lat pojawiło się kilkaset pomysłów na nazwę, jednak żadna nie uzyskała akceptacji moich rodziców. Wszyscy byliśmy świadomi, że obecna nazwa mimo nieatrakcyjnego brzmienia posiada olbrzymi kapitał zaufania klientek. Odejście od tej nazwy mogłoby się okazać dla nas dramatyczną w skutkach decyzją. Pod koniec minionego roku podróżując z moim tatą po Polsce znaleźliśmy rozwiązanie, jak połączyć potrzebę sfeminizowania nazwy przy jednoczesnym utrzymaniu magii marki.
Czy nie obawia się Pani, że klienci mogą uznać, że dodanie do nazwy marki z taką tradycją Pani imienia jest przykładem bezczelności? Zwłaszcza gdy funkcjonuje się w strukturze firmy tylko 7 lat?
Nie. Już nie. Paradoksalnie mój tata zaproponował dodanie mojego imienia do nazwy już w 2009 roku, a więc od tej propozycji zaczęliśmy nasze 6-letnie poszukiwanie nowej nazwy. Wówczas właśnie uważałam, że to szczyt nietaktu. Minęło kilka lat, a ja nabrałam dystansu do tematu. Nazwa zawiera w sobie moje imię, jednak to nie jest najważniejsze. Patrizia Aryton sugeruje postać, a nie martwą korporację. Najważniejsze było podkreślenie, że za marką stoją ludzie, a nie fabryki w Bangladeszu. To, że moje imię zostało do tego celu użyte, to naturalna sytuacja w branży mody, gdzie markę sygnuje projektant.
Dlaczego tak ważne jest dla Pani podkreślenie czynnika ludzkiego w nazwie?
W dobie wielkich korporacji, anonimowych sieciówek, szyjących ubrania z tkanin niewiadomego pochodzenia, wyróżniamy się rodzinnym modelem marki. Nasza firma to ogromna rodzina, bo wielu pracowników jest z nami już trzecią dekadę. Nasze przywiązanie – zarówno do firmy, jakości i standardów, jak i do siebie nawzajem – jest czymś wyjątkowym. Uważam, że nie ma takiej drugiej firmy w Polsce. A to zaangażowanie widać też w naszych produktach.
Tagi: