Często myślimy o zmianach klimatycznych jako o wyzwaniu najbliższych lat i dziesięcioleci, ale już dzisiaj istnieją takie miejsca na Ziemi, w których są one kwestią – dosłownie – życia i śmierci. A nawet takie, dla których jest już za późno na ratunek - podkreśla Przemysław Wojak, Managing Partner Q&A Communications.
170 tys. osób z całego świata śledzi profil „Humans of Kiribati”, pokazujący codzienność mieszkańców tej nieco ponad 100-tysięcznej społeczności zamieszkującej archipelagi na Oceanie Spokojnym. Społeczności, której dom między 2050 a 2100 rokiem znajdzie się pod wodą i która – tragicznie – nic już nie może na to poradzić. Już dzisiaj wody Oceanu Spokojnego obmywają brzegi wysp, zasalają wodę pitną w studniach, wymywają domy, a część wiosek znajduje się już pod wodą. Tymczasem obecny prezydent Kiribati, stojąc po kostki w wodzie, utrzymuje, że globalne ocieplenie wynika głównie z przyczyn naturalnych, aresztuje tych, którzy mają odmienne od niego zdanie, i próbuje przyciągnąć na wyspę inwestorów z branży hotelarskiej.
Sytuacja nie wygląda dobrze. Równolegle do dramatu w Mikronezji prezydent Trump odrzuca postanowienia COP 21. Jair Bolsonaro nie robi nic lub prawie nic, by zatrzymać ogień pustoszący Amazonię. Legenda niedawnego pupila mediów, Justina Trudeau, upada z wysoka wraz z bilionami dolarów inwestowanymi w rozwój bodaj najbardziej destrukcyjnej metody pozyskiwania ropy z tzw. piasków bitumicznych. To wszystko pokazuje, jak bardzo krótkowzroczne są elity polityczne – bez względu na szerokość geograficzną.
Jako społeczeństwo, a właściwie społeczeństwa – jesteśmy więźniami czteroletniej kadencyjności rządów i demokracji, która każe bić się o względy wyborców na argumenty do tej pory niezwiązane z ekologią. Dlatego, tak długo, jak ludzie nie zrozumieją, że ekologia jest kluczowa dla istnienia planety i rodzaju ludzkiego, że ważne jest funkcjonowanie w zgodzie z naturą, tak długo nie nastąpi zmiana w podejściu rządów. Praca nad wzrostem świadomości wpływu na środowisko naturalne jest żmudna i niewdzięczna – oparta na ideach i argumentach racjonalnych, statystykach i wyliczeniach. W momencie gdy przekładane są one na język emocjonalny, pojawiają się głosy, że prowadzą one do eco-anxiety (dane pozyskane od psychologów z University of Bath).
Upraszczając teorię Harariego – jesteśmy niewolnikami własnych genów. To one doprowadziły do ekspansji człowieka na ziemi, to one spowodowały, że wraz z zajmowaniem kolejnych terenów przez człowieka (120–24 tys. lat p.n.e.) wyginęły wszystkie gatunki dużych ssaków lądowych, z których najbardziej znanym przedstawicielem był mamut. To one sprawiły, że jest nas na świecie 7,6 miliarda (przyrost o 100% od 1970 roku, trzykrotny wzrost liczby ludności od lat 50.). Ludzie potrzebują jedzenia (skutkiem czego jest deforestacja), transportu (skutek to emisja CO2), energii elektrycznej (znów emisja CO2 i najpotężniejszego gazu cieplarnianego, SF6).
Rozwój ludzkości oraz wzrost PKB, który dodatnio skorelowany jest ze wzrostem emisji CO2, sprawiają, że patrzenie w przyszłość nie napawa optymizmem. Jeżeli przyjrzymy się analizie, którą przedstawiał Hans Rosling, szwedzki naukowiec i statystyk, zobaczymy, że dzietność, którą Harari definiuje jako główną przyczynę zmian klimatycznych, spada wyłącznie w sytuacji postępu cywilizacyjnego, a więc wzrostu PKB… Koło się zamyka.
Dlatego działania związane z budowaniem świadomości ekologicznej wydają się kluczowe w nadchodzących miesiącach i latach. W sferze kreatywnej i komunikacyjnej dzieje się dużo interesujących rzeczy. Takie projekty, jak: Trash Isles od LADbible, aktywność marki Patagonia (m.in. pozywającej amerykańską administrację i Donalda Trumpa) i innych, dla których ochrona środowiska zaczyna być ważnym elementem tożsamości, strategiczne programy ograniczania plastiku czy sadzenia roślin na dachach oraz uświadamiający serial Our Planet Netflixa, to pozytywne działania, ale ich skala i tempo nie rozwiążą palących (dosłownie) problemów. Tylko radyklana zmiana polityki klimatycznej może być ratunkiem dla naszej planety.
Na koniec – zaskoczę. Spodziewam się, że ona nastąpi. Niestety, jak zauważa Harari w popularnych „21 lekcjach na XXI wiek”, „(…) człowiek jest dużo lepszy we wprowadzaniu technologii niż w przewidywaniu ich długofalowych konsekwencji”. Z kolei Daniel Kahneman, noblista, psycholog behawioralny, stwierdził, że dla ludzi liczy się „to, co widzimy”, czego doświadczamy, a co Harari wyraża zdaniem: „ludzie myślą historiami, nie faktami, liczbami czy równaniami i im prostsza historia, tym lepsza”. W mojej interpretacji oznacza to, że dopóki globalne ocieplenie bezpośrednio zagraża małym społecznościom na Oceanie Spokojnym, dopóty z problemem nie zmierzą się rządy USA, Chin, Kanady, Niemiec i Japonii – największych emitentów gazów cieplarnianych do atmosfery. Bo ich wyborcy nie będą tego od nich oczekiwać. W tym samym czasie, w którym z map zniknie Kiribati, południowa Hiszpanii zamieni się w pustynię, a znaczne części Europy klimatycznie zbliżą się do Bliskiego Wschodu.
Dlatego po rewolucjach: agrarnej, przemysłowej i społecznej czeka nas nowa rewolucja – ekologiczna. Wtedy rozwiązaniem może być Unia Klimatyczna, Pakt Na Rzecz Klimatu lub Rząd Światowy, który będzie miał realny wpływ na kształtowanie polityki ekologicznej i klimatycznej państw, stosując (wzorem Unii Europejskiej) metodę kija i marchewki. Pytaniem, na które odpowiedzi nikt dziś nie może być pewien, jest: Czy rewolucja ekologiczna nadejdzie na czas?